/26/07/2020/
Zielony szlak (nr szlaku WK-3572-z) Golęcin - Rusałka - Strzeszynek - Kiekrz - Krzyżowniki - Kiekrz - Strzeszynek - Rusałka - Golęcin.
24 km [mapa]
- KROKI: 32770
- DYSTANS: 24,25 km
- CZAS (bez przerwy): 5 godz. 2 min
/26/07/2020/
Zielony szlak (nr szlaku WK-3572-z) Golęcin - Rusałka - Strzeszynek - Kiekrz - Krzyżowniki - Kiekrz - Strzeszynek - Rusałka - Golęcin.
24 km [mapa]
/19/07/2020/
Zielony szlak Arkadego Fiedlera (w obie strony) + Pałac w Rogalinie (dęby + mauzoleum)
I tak oto zaczęła się nasza przygoda (mojo-urodzinowa). Po co kupować rzeczy, których naprawdę nie potrzebuję, jak można wymyślić szlak, który można przejść razem? Noo właśnie!
Na pierwszym zdjęciu przedstawia się widoczek na parking, gdzie oczywiście nie obyło się bez pierwszej przygody, jaką był problem z zapłaceniem za parking. Wielka tablica z instrukcją obsługi pokonała Zajdiego, naszego kierowcę.
A właśnie! Szyliśmy w dużo większym składzie. Pawełu - małż, S. - dzidzia (lat 3), Zajdi - kierowca, towarzysz i ja - prawie solenizantka.
Tak właśnie to wyglądało. Oczywiście, ze względu na małego uczestnika stwierdziliśmy, że weźmiemy ze sobą wózek (w końcu szykowaliśmy się na sporo kilometrów), ale, co okazało się bardzo szybko, nie był on do niczego więcej potrzeby, jak przewóz plecaków! W końcu nic się nie może marnować, noo nie?
Po chwili z panem pomocą-od-parkingów udało się owy postój opuścić i przejść na początek szlaku... Tylko... Gdzie jest ta kropka?! Po poszukiwaniach NIE UDAŁO SIĘ jej znaleźć i zamysł pójścia od kroki do kropki szybko we mnie zgasł. Pawełu miał to samo. Zwłaszcza, że dla niego ten miał być pierwszym szlakiem-SZLAKIEM! Jednak nie zgasiło to jego zapału do pójścia dalej, zwłaszcza, że czekały nas po drodze niemałe atrakcje! Mała też trzymała się dzielnie, będąc w zupełnie nowym, obcym miejscu. Dawała radę. Dzielna bestia.
Po wejściu w las już na sam zielony szlak oczywiście nie obyło się bez małego lawirowania między ścieżkami. Ktoś, kto oznaczał ten szlak musiał wiedzieć, co robi! Zagadka na dzień dobry (:
Jednak mądry Pawełu zagadkę rozwikłał, szlak został odnaleziony za Ośrodkiem szkoleniowym i wróciliśmy na właściwe tory.
Trasa przez Wielkopolski Park Narodowy zdecydowanie zadbana, rowerzystów w części wspólnej dużo (czasem nawet ZA dużo), oznakowanie szlaku na plus! Bardzo polecamy tę trasę (: Jedna rzecz była irytująca...
Szlak w pewnym miejscu dzieli się na dwie ścieżki - pieszą, gdzie na jej środku stoi wysoki słup ze znakiem "zakaz jazdy rowerami" i część dla rowerów, czyli jakby przedłużenie wcześniejszej trasy. Na dzień dobry, skręcając w część bez-rowerową, natknęliśmy się na... ROWER. Idąc z małym dzieckiem, na wąskiej ścieżce niekoniecznie jest to tak wygodne i szybko do zapamiętania. Ale przejechał i szliśmy sobie dalej. A jaka mała była zadowolona, że nie musiała się schylać pod gałęziami i zwisającymi liśćmi, bo jest malutka! Noo bezcenne. A Pawełu i Zajdi, musząc się schylać tracili sekundy pięknych widoków. Będąc już niedaleko końca trasy bez-rowerowej, nagle zza pleców wyłonił się kolejny cyklista, kwitując swój przejazd czymś w rodzaju "na przypale, albo wcale".
W końcu nadszedł czas wyjścia z cudownego lasu i wejścia w Puszczykowo. Czyli następny przystanek - Muzeum Arkadego Fiedlera! Po drodze jednak czekała nas "niespodzianka", a naprawdę zapomniany już przeze mnie dom Cyryla Ratajskiego, gdzie sama tablica już rzucała się w oczy. Pawełu, nie będąc tu nigdy, miał co podziwiać.
Samo Muzeum mi i Zajdiemu jest znane, ale znów Pawełu miał co oglądać, jako nowinka. Największe wrażenie zrobiły na nim autentyczne pamiątki zachowane po podróżniku. Ja, idąc już któryś raz w życiu do tego muzeum ciągle odkrywam coś nowego - tym razem wystarczyło po prostu spojrzeć w górę w domu z pamiątkami i zobaczyć... CUDOWNĄ biblioteczkę, wypchaną książkami po same brzegi. A co do repliki statku Kolumba? Mniejszy niż w oczekiwaniach, ale wciąż ciekawostka z przeszłości.
Dowiedzieliśmy się od pana, który sprzedał nam bilety (i obym teraz nie pomyliła... SYNA(?) samego podróżnika), że część szlaku jest nie do przejścia, bo jakiś jegomość wziął i wykupił sobie chodnik, robiąc teren prywatnym. Ech, było trzeba iść dookoła. Cóż, to poszliśmy. I mała przeżyła w końcu załamanie. Mówiąc jej jednak, gdzie idziemy na następny postój, zaraz nabrała sił i szła dzielnie dalej... mimo, że dookoła.
A czym by była wycieczka do Puszczykowa bez... Lodów! Najlepszym smakiem oczywiście dla mnie była cudowna Kinder niespodzianka. Pawełu do tego dołożył sobie jagodę. A Zajdi nawet nie wiem, ale jego lód na pewno wyglądał na najbardziej napakowany. Zjedzone, osy odgonione i można wracać. Tą samą drogą, teoretycznie dużo szybciej. Ale auto jakoś samo nie chciało przyjechać (;
Wycieczka jednak okazała się... Dziwnie krótka. A ja przygotowałam tylko ten jeden szlak (a mogłam wybrać żółty po WPN). Szybko okazało się, że Zajdi ma asa w rękawie (i prezent urodzinowy w postaci mapy ze szlakami w Wielkopolsce!) - pojechaliśmy jeszcze zwiedzać Pałac w Rogalinie (noo prawie).
Malutka, mając już 9 km za sobą, dzielnie stawiała dalsze kroki. Wytrwała, zuch dziewczynka! Zajechaliśmy, poszliśmy do kasy, Zajdi ładnie ustawił się w kolejce i... Wyszedł po chwili z najdziwniejszą wiadomością dnia - pani przed nami wykupiła OSTATNIE bilety na wejścia do Pałacu. Cóż... Kolejny zawód, ale nie ma tego złego, co by na dobry (spacer) nie wyszło. Przecież Rogalin nie na samym pałacu się opiera. Tuż za nim przecież jest piękny ogród i dęby. Sławne na całą Polskę stare dęby, które pamiętają wszystko, czego ludzka pamięć pamiętać nie może.
Przyznaję się, nigdy tam nie byłam. A sam ogród francuski... Mnie osobiście nie urzekł. Co kto lubi. Wdrapaliśmy się jeszcze po rozpadających się drewnianych schodach na górkę, gdzie był widok na owy ogród i czas było ruszać do dębów. Na to czekałam najbardziej!
Idąc ścieżką, było można zobaczyć miejsca widokowe z widokiem (masło maślane) na pola. Wybredny ze mnie koneser widoków i jednak od pół i łanów, wolę lasy i puszcze. I tu małego podróżnika dopadł kolejny kryzys, tym razem zmęczeniowy. Miała prawo, w końcu nasz zawodnik ma dopiero 3 lata. S. stwierdziła, że tu zostaje, ale szybko zmieniła zdanie, jak stwierdziła, że my jednak pójdziemy te dęby oglądać. A tu wózka już nie targaliśmy, ze względu na Pałac. A kto wiedział, że nie uda nam się tam wejść? Noo właśnie.
I tak oto doszliśmy do rozwidlenia. Prawie święta trójca i samochód, czy łęgi i Edward najpierw? Zgadnijcie (:
Schodząc z górki za wskaźnikiem, już czułam, że będzie musiał być wielki, skoro dostał swoje imię. Kiedy zobaczyłam pień, myślałam, że to najszersze drzewo na "całym, całym świecie" (6,18m). Pomyliłam się, ale o tym za chwilkę.
Dąb wyglądał pięknie i okazale. Było widać, że jest zadbany, zdrowy i silny. Po cichym zachwycaniu się okazem, zeszliśmy niżej, zobaczyć łęgi, ale żar z nieba nie pozwolił się długo cieszyć widokiem. Nadszedł więc czas na trójcę. Czegoż się można było spodziewać!
Cudowne i zachwycające, każdy ze swoją historią. Lech (obwód: 6,49m, wiek: ok. 630 lat), Czech (obwód: 7,26m, wiek: ok. 540 lat) i Rus (obwód: 9,30m, wiek: ok. 800 lat). I to było to uczucie, które tygryski z lasu lubią najbardziej. Gdyby drzewa mogły opowiedzieć nam swoją historię, nie wiem, czy znalazłaby się osoba, która byłaby w stanie doczekać do jej końca. Nikt z ludzi nie żyłby tak długo, a same drzewa mogłyby naprawdę wiele o sobie i otaczającym je świecie powiedzieć. Noo, może poza małą dzidzią z dębu Rusa, która rośnie przed pałacem (in vitro dla drzewa, więc pewnie coś by wiedziało o swoim przodku, noo nie?).
I tak też ostatnim punktem dla naszej wycieczki było Mauzoleum, ale nie skupialiśmy się już tak mocno nad nim, patrząc na zmęczenie już widoczne u małego podróżnika. Wróciliśmy się krokiem dostosowanym do małych stóp i Zajdi odwiózł nas do Poznania. Urodziny uważam za udane!
A ze spraw techniczno-butowych? Nie poszłam w trampach. Treki dzielnie je zastąpiły, ratując nogi przed ponownym cierpieniem. Pamiętajcie, dbajcie do swoje nogi, wędrowcy!
Podsumowanie w liczbach:
/28/06/2020/
Leśniczówka Naramowice - Radojewo - Biedrusko - Radojewo - Leśniczówka Naramowice.
22,5 km. [mapa]
Jakie to pięknie uczucie, kiedy możesz wziąć siebie, swoją miłość, plecaki i iść w las! Pierwszy, "poważny" spacer. Cóż... Idąc na miejsce obrane, jako startowe nie wiedziałam nawet, czy Pawełu polubi ten styl spędzania wolnego czasu. Szybko okazało się, że... TAK! Najlepsze zaskoczenie! Ale o tym w dalszej części... (;Osobiście znam teren przy leśniczówce dość dobrze, z racji inauguracji lat harcerskich, zabaw, rajdów i gier, ale dla Paweła, który nie jest z Poznania... Ten las, to była zagadka! Nie wiedział w co pakuje swoje buty. Las nas nie zawiódł. Przyjemny cień dawał wytchnienie, ptaki cudownie śpiewały wraz z każdym naszym kolejnym krokiem. Byliśmy także przygotowani na wszelkie... A nie, jednak nie byliśmy...
Przyszło nam się zmagać z różnymi problemami:
Wiadomo, że było okej! Zwłaszcza, że udało nam się zaobserwować (z daleka, ale też się liczy!) bielika! Żadne z nas nie spodziewało się tak cudownego, majestatycznego ptaka na naszej drodze. A wcale nie był aż tak daleko od nas. Może 50 metrów? Najpierw doszedł do nas jego dźwięk, a potem ruszył z gałęzi, na której siedział. Ogromny ptak! Dostaliśmy super zastrzyk mocy od Matki Natury. Dalszą drogę, mimo zmęczenia już szliśmy znów z podniesionymi głowami.
Samych zwierząt w lesie nie udało się jakoś super oglądać. Albo nie trafiliśmy z porę karmienia albo... Zwyczajny pech. Następnym razem będzie lepiej! Na pewno.
Muszę przyznać, że spodziewałam się po drodze czyjegoś kryzysu (cały czas myśląc o tym, że z Biedruska możemy wracać do domu autobusem (ale to dla mięczaków)), a tu miła niespodzianka! Ani razu żadne z nas nie chciało wracać do domu. I gdyby nie ograniczenie czasowe, jakie mieliśmy, myślę, że posiedzielibyśmy tam, aż do ostatniego autobusu z Naramowic bądź poszlibyśmy za ciosem, piechotką do domu.
Po dotarciu do miejsca docelowego (Biedrusko), po kojącej wizycie w sklepie czas na odpoczynek. 30 minut zasłużonego odpoczynku dla nóg na ławce, obok jednostki wojskowej. Szybkie wciągnięcie mocy z puszki i wio w stronę leśniczówki. Nie bylibyśmy sobą, gdyby nie powrót zupełnie inną trasą, omijając część pięknego lasu i przechodząc obok pola. A pole i otwarta przestrzeń podsuwają nam tylko jedno skojarzenie - słońce. Od cudownych, złotych łanów pokłosia bił taki upał, że nogi się podginały przy marszu. Zdecydowanie nie było to najmilsze doświadczenie, z jakim mieliśmy do czynienia. Ale udało się. Udało się po czasie wrócić na ścieżkę, którą już znaliśmy od drugiej strony.
Przy takich, pierwszych wycieczkach, myślę, że ważna jest komunikacja międzyludzka. Nie samo "dasz radę" i "kocham cię", a pokrzepianie siebie od środka. "DAM RADĘ, JESTEM DZIELNY" działa mocno na psychikę, która w chwilach pełnych ciszy, zmęczenia i śpiewu ptaków może dawać wiele siły i samozaparcia. Nie bójmy się mówić towarzyszowi podróży, że coś jest nie tak, że coś się z nami dzieje. To nie są biegi dystansowe. To nie są także zawody. Turystyka piesza, dobrze przemyślana, to sport, gdzie idąc z kimś, polegacie na sobie. Kiedy jeden upada - drugi musi go podnieść. Idziemy RAZEM. Nie "ja i Ty". Idziemy 'MY". Takie proste, noo nie? Wsparcie w takich momentach, nawet to najmniejsze jest najważniejsze. A las raczej Wam nie ucieknie! Jak nie teraz, to uda się następnym razem. Pamiętajcie - zdrowie i wsparcie w trudnych momentach jest ważniejsze niż dotarcie z punktu "a" do punktu "b". I to się nigdy nie zmieni. Więc nie ma co cisnąć na siłę, dla pokazania własnej wielkości. Chyba, że idziesz sam. To bierzesz sam za siebie odpowiedzialność. Ale szanuj siebie i swoje ciało. Słuchaj go. Słuchaj po prostu siebie.
Podsumowując już wypad. Pierwszy spacer na większą skalę uważam za udany! Sądząc po tym, że Pawełowi spodobał się pierwszy i chodzimy na następne (relacje wkrótce!), też mogę powiedzieć, że był z wycieczki bardzo zadowolony.
Podsumowanie w liczbach: